W wyraźnie potocznym rozumieniu, także z pewnością wśród kredytobiorców frankowych, państwo demokratyczne (i sama demokracja) utożsamiana jest z pojęciem państwa prawa oraz praworządności. Sprawy kredytów tzw. frankowych mają, jak się okazuje, wiele wspólnego z mechaniką funkcjonowania państwa demokratycznego, a ściślej z (1) siatką powiązań organów ochrony prawnej i innych podmiotów mających zapewniać praworządność w ramach „problemu frankowego” oraz (2) demokratyzacją dyskursu frankowego w przestrzeni publicznej.
Odnosząc się do tej pierwszej kwestii postronny obserwator mógłby stwierdzić, że w sprawach frankowych państwo jako struktura instytucji państwowych wzajemnie ze sobą połączonych zawiodło. Ognia krytyki nie wytrzymuje w pierwszej linii prawodawca, który w istocie przerzucił ciężar poradzenia sobie z kryzysem kredytów frankowych na sądownictwo (nie wspominając o tym, że poprzez odpowiednią legislację problemowi można było w ogóle zapobiec). Wywołane do odpowiedzi przez prawodawcę, ale i w konsekwencji także samych frankowiczów, sądy początkowo nie rozumiały mechaniki i aksjologii prawa konsumenckiego UE (a więc także naszego własnego). Gubiły się w próbach znalezienia balansu pomiędzy interesami (ryzykiem i korzyścią) obu stron umowy kredytu frankowego, nie dostrzegając, że wartości wyrażone m.in. w znanej już większości frankowiczom dyrektywie 93/13 nie oczekują od nich ważenia interesów, a jednoznacznej i rzeczywistej ochrony podmiotu formalnie i w rzeczywistości słabszego – kredytobiorcy będącego konsumentem (a poprzez to ochrony rzetelności działania całego rynku).
Nie chodzi więc o ochronę konsumenta dla samej ochrony słabszej strony stosunku prawnego, ale o utrzymywanie rynku w realiach jego prawidłowego funkcjonowania, sterowanego przez prawo i jego właściwe stosowanie. Ujawniło to jeszcze jeden nierozumiany dotychczas problem – prawo nie chroni każdego interesu, a już z pewnością nie tego, który realizowany jest poprzez skrycie się abuzywności za fasadą pozornej poprawności umowy kredytu w nadziei na niedostrzeżenie naruszeń prawa przez sąd. Okazało się ponadto, że uwzględnianie (dość spójnego w tej kwestii) orzecznictwa TSUE wciąż napotyka na spoty opór.
Na obronę sądów można powiedzieć, że musiały dość szybko nauczyć się na masową skalę stosować to, co jest w zasadzie obce instytucjom rodzimego prawa prywatnego. Nie zawsze udaje im się to jednak nawet obecnie. Organy regulacyjne zaś, początkowo nie będące w stanie skutecznie przeciwdziałać zagrożeniom, wynikającym z charakteru kredytów quasi-walutowych oraz z nieuczciwych praktyk banków, zreflektowały się w pewnej mierze poprzez systematyczną pracę na rzecz przywrócenia ochrony kredytobiorców frankowych. Sprawa kredytów frankowych wyraźnie pokazuje jak znaczącą pracę wykonały organy państwa, sądy wdrażające prawo unijne i sami kredytobiorcy frankowi, aby ukazać rzeczywistej oblicze prawne i ekonomiczne problematyki frankowej i urzeczywistniać wartości stojące za prawem krajowym zanurzonym w jakże ważnym kontekście europejskim.
Gdyby nie utkanie naszego rodzimego systemu ochrony prawnej na szerszej i bardziej doświadczonej sieci unijnej, wyjście z kryzysu frankowego mogłoby wyglądać zupełnie inaczej – zasługując na mniej przychylną recenzję.
Drugą wspomnianą kwestią jest demokratyzacja dyskursu frankowego, będąca wyrazem konstytucyjnej wolności dyskursu w ogólności. Bezpośrednio oznacza to pluralizm dyskusji o problematyce frankowej – występowanie w niej uczestników dyskursu o różnym rodowodzie, w szczególności zaś argumentujących na rzecz dwóch ścierających się sił: banków oraz kredytobiorców frankowych.
Ujawnia to jeszcze szersze zjawisko – uczestniczenie w zarządzaniu problemem frankowym nie poprzez przyznaną formalnie władzę, ale poprzez prowadzenie narracji o odpowiedniej charakterystyce. Uczestnik dyskursu wypowiadający się wystarczająco dobitnie (zabezpieczony niezbędnym finansowaniem i wyposażony w moc perswazyjną wypowiedzi) współtworzy dyskurs frankowy, uczestnicząc w wolnym rynku interpretacji (a nawet wojnie na interpretacje). Jeżeli przekona do swoich racji podmioty rzeczywiście posiadające władzę decydowania w sprawach tego rodzaju kredytów, pośrednio sam posiada władzę zarządzania, przynajmniej częściowo, tym dyskursem.
W taki oto sposób banki udzielające kredytów frankowych, uważane za instytucje zaufania publicznego, cieszące się przywilejami, jakich nie mają inne gałęzie gospodarki, skarcone przez samego Prezesa NBP za nadmierną chęć zysku i zignorowanie ryzyka w kwestii kredytów frankowych, prowadzą narrację trafiającą niekiedy na podatny grunt – do dysponujących władzą decydowania w tych sprawach, która kredytobiorcę (na jakiego, co warte podkreślenia, przeniesiono właściwie całe ryzyko tego rodzaju kredytów) przedstawia jako winnego własnej chciwości i cwaniactwu [1].
Podsumowanie sprowadza się w istocie do dość nieskomplikowanej tezy, że diagnozą skuteczności i siły praworządnego państwa jest to, w jaki sposób sieć wzajemnych powiązań organów państwa reguluje sprawy frankowe, urzeczywistniając wartości stojące za ideą państwa prawa.
Naszą młodą jeszcze, demokrację uratowało mimo wszystko ulokowanie w sieci unijnej ochrony prawnej – zwłaszcza korzystanie z dorobku orzeczniczego TSUE i wartości stojących za prawem UE, ustawiające dyskurs frankowy dość stabilnie w jednym kierunku, odpornym na wojnę interpretacji prawa.
Ponownie okazało się ponadto, że koszula bliższa ciału – o wiele łatwiej jest nam stosować środki i konstrukcje prawne dotychczas nam znane, wypracowane na rodzimym gruncie, oczekiwać na uchwałę SN ujednolicającą kolejny raz orzecznictwo frankowe, niż stosować prawo unijne, do czego jesteśmy zobligowani i włączenie w system którego ostatecznie stanowił dla nas skuteczny bezpiecznik w sprawach kredytów odnoszonych do franka szwajcarskiego.
[1] Spór między bankami i frankowiczami, rola państwa – dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska